czwartek, 15 sierpnia 2013

Wierszyk...

Siedziałam i dumałam nad czymś - co pozwoliłoby mi określić,
jak się zmagamy z prostym dniem - naszym dniem.
Co się w nim dzieje, co robimy...
Czy pokazać zdjęcie? Czy napisać list? Jak się czujemy w tej roli codzienności...

Napisałam więc "wierszyk", chyba oddaje to z czym mamy do czynienia i pokazuje - dlaczego tak jest, po co.


Trudności codzienne już znamy,
Bo dziecko do snu właśnie utulamy.
Dziecko choć instrukcji nie posiada,
Łatwiejsze jest w obsłudze niż przyjezdna parada.
Choć zmagań mamy bardzo wiele,
Znają je z opowiadań nasi przyjaciele.

Nasz syn biega tu i tam,
Na rynku zna każdy kram.
Spacery odbywamy bardzo szybko,
Bo prędki jest jakby był w wodzie wyścigową rybką.
I nawet żółwie tempo Mamy,
Nie zwalnia jego rowerowej ramy.

I lody wędrują na tapicerce,
Bo dziecię twierdzi, że życie jest śmietankowe wielce.
Gdzieś znowu bluzka w rosole,
Bo chciałby nakarmić narysowaną na niej "Jolę".
Już nie wspomnę o kołtunach w mych włosach,
Bo podobno dodają uroku niczym na trawie poranna rosa.

Ach! Czymże byłoby nasze proste życie?
Powiedzcie, proszę mi rodzice.
Niczym! Bo bez tego biegania,
Nie byłoby hałasowania.
Nie byłoby siniaków wielu,
Co uczą, że trzeba polegać na przyjacielu.

I nie byłoby tych łez krokodylich,
Co zapisują się w naszej życiowej chwili.
Nie spotkalibyśmy też zająca w trawie,
Co fika i nerwowo kwiatki dziabie.
Nie znaleźlibyśmy też wolnej minuty,
By prostować w zepsutej zabawce druty.


Nie byłoby nas moi mili,
Gdyż chcemy by dzieci "mamo i tato" do NAS mówili.



Nasze życie - nie wyobrażam sobie życia bez naszego Syna, codziennie budzi się rano i obdarowuje mnie uśmiechem. Szalenie szczerym, cudownym...naturalnym!

łapiemy lato!

Dziś z rana przysiadłam do maszyny, chciałabym jeszcze odrobiny słońca!! Lata!
W tym roku wyjątkowo lato było cieplutkie i fajne, czasem męczące ale lepsze to niż zima, teraz nastały szare i bure dni...
oby takich jak najmniej, aby je przepędzić uszyłam krótkie bawełniane spodenki z regulacją w pasie.


znalazłam to...co mi się podoba i odpędza mnie od tego zżeracza czasu - komputer&internet! a przy okazji Synek też ma korzyść ;)


a owoc popołudniowego przesiedzenia chwili przy maszynie:

wtorek, 13 sierpnia 2013

Odważyłam się :)

Cały czas dumałam, wypierałam się...i wręcz pragnęłam - uszyć coś.
Czasami chyba wiele mam marzy o tym aby wydziergać coś dla przyszłego dziecka albo...tego które już mamy.
Ja z tym zamiarem chodziłam, wręcz pałętałam się BARDZO DŁUGO. W końcu odważyłam się.

Stwierdziłam, że chciałabym uszyć spodnie...takie z niskim krokiem, typu baggy - bo takie mi się podobają u dzieciaczków. Ważne - byle dresowe, mięciutkie i milutkie...aaaa i kolorowe.
Miesiąc temu myślałam o materiałach ale...zrezygnowałam - w końcu tydzień temu zakupiłam kolorowe, mniej kolorowe...i bardzo milutkie.

A dzisiaj...usiadłam, tata pierwszy - coś zszył, dał mi pieluchę i zapowiedział "masz ucz się...może wyjdzie".
Usiadłam na 5 sekund - Grześ mnie ściągnął, nawinął mi na szpulkę nitkę. Odłożyliśmy ... tak więc uznałam, że nic z tego nie będzie.
O 15 stwierdziłam, że skoro pociecha poszła spać ... to zasiądę i coś spróbuję, wyjęłam zakupiony materiał - skoro nie umiem szyć to i tak się zmarnuje leżąc ... to po co ma leżeć, zmarnuję go na przeszywaniu!!!
O 18 wyszło! WYSZŁO WYSZŁO....spodnie gotowe :) jestem dumna...nie wiem jak to zrobiłam...bo nawet wycinałam na "oko" a nie z wykroju jakiego czy od linijki.
JESTEM DUMNA :D choć nie są cudem nad cudy...to jednak duma mnie rozpiera - pierwszy raz w życiu coś uszyłam na maszynie i ... w miarę wyszło.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Dobrej nocy...

Wieczorem zaskoczył mnie swoją obecnością listonosz - przyniósł paczkę (w piątek zamawiałam książki z Naszej Księgarni)...

tak więc dziś wybór należy do Grzesia...

niedziela, 11 sierpnia 2013

Apetyt na nudę...

Czasami, choć pogoda nie jest przykra - a jednak niejednoznaczna, mam chęć na przebywanie w kuchni.
W sumie chyba skłamałam, uwielbiam przebywać w kuchni w pogodę i niepogodę...choć ostatnio miewałam gorsze i lepsze dni.
Tęskno za swoją kuchnią, tęskno bardzo...
a weekend to był czas pichcenia! Uwielbiam to, o tak!

Szczególnie gdy Grześ kręci się i pomaga, a Tata przygląda się z zaciekawieniem a nawet i sam nam pomoże...o tak tak, tak jest przyjemnie.

Prosty przepis na nudę - ugotować coś smacznego! Polecam ;)

ps. ostatnio zakręciły mnie pomysły na spodenki typu baggy, zakupiłam dla siebie, Taty i Grzesia koszulki na Tybopi.pl i dla siebie i Grzesia spodnie u hobibobi, czekam na fajną okazję gdzie będziemy mogli ubrać się tak samo...to istne szaleństwo zważając na to...że nigdy nie lubiłam ubierać się podobnie do mamy ;) (SYN MNIE ZNIENAWIDZI! ALE RAZ NIE ZAWSZE)
co do spodni, jeszcze jedne zakupiliśmy na pufpuf.eu równie fajne i wygodne...zaczynam zastanawiać się nad możliwością uszycia czegoś samemu...ale chyba nie jestem utalentowanym człowiekiem choć czasem nieleniwym co może sprawiać że coś potrafię zrobić.


Koszulki ze sklepu Tybopi:


spodnie hobibobi:

i jeszcze jedne od pufpuf :)


z uwielbieniem patrzę na ciuszki...że też kiedyś takich cudowności nie było - a może czekały aż ja zostanę mamą ;)...zgubne to dla portfeli ludzi...oj zgubne!

środa, 7 sierpnia 2013

The Tall Ships Races - part 2

Niezwykle jestem zaskoczona! wygrałam gadżety z logo The tall ships races...
Ucieszyłam się - przyznam, gdy pisałam odpowiedź na pytanie, które padło w TV stwierdziłam - że z pewnością nic nie wygram, ale tak bardzo chciałam - choć raz coś wygrać.
Udało się, dzisiaj otrzymałam maila, wracając do domu podreptałam do budynku telewizji odebrać nagrodę (podśmiewając pod nosem, że to pewnie będzie długopis - bo nie wsłuchiwałam się w to co Pan w telewizorze mówił).
Ku mojemu zdziwieniu torba pełna gadżetów - WOW!
Otrzymałam:
- breloczek,
- czapkę z daszkiem,
- koszulkę,
- zdjęcia statków,
- kubek,
- torbę.
Dziękuję bardzo! Od razu przyjemniej zaczął się dzień :)



Nadal nie mogę się zmotywować do przejrzenia wszystkich zdjęć i wybrania kilku do wrzucenia tutaj. A wydaje mi się, że jest z czego wybierać. Czy wspominałam już, że bardzo miło wspominam te kilka ostatnich dni? Szczecin tętnił życiem...mógłby tak już na zawsze.

Tylko na jeden statek udało nam się wejść - Cuauhtémoc - szczęśliwie, że w poniedziałek kolejka nie była ogromna i szybko zniknęła gdzieś za nami...


Załoga statku Cuauhtémoc.


kolejne zdjęcia z parady:

Pięknie to wyglądało :)

wtorek, 6 sierpnia 2013

The Tall Ships Races part 1

W Szczecinie odbyła się pewna impreza...
w zasadzie dziś dopiero oficjalnie zamykana.
Impreza...a może wydarzenie roku? Być może, bo działo się wiele i nie chodzi wcale o same wypadki - ale i o organizację ;-).

W piątek odbyło się powitanie żaglowców, nie obyło się bez małych "otarć". Pogoda była obiecująca, może zbyt, bo gdy w sobotę wybraliśmy się aby pokazać żaglowce synkowi...żar z nieba lał się prosto na nas. Wołać się chciało ZADASZENIA...WODY! WIĘCEJ WODY! żeby to morze było to skok od razu w odzieży by był zaliczony, a morza nie ma to tylko woda w butelkach i sorbety (ble!).

A stoisk...niezliczona masa! piwo, obwarzanki, soki, lody...oscypki, nawet znalazły się specjały litewskie i paski do spodni wśród innych dziwactw.
Sama radość dla dzieci, ale nie tylko ... teraz zostały tylko zdjęcia i wspomnienia z kolorowych dni :)...

Chciałabym bardzo, żeby w Szczecinie częściej bywały takie wydarzenia, przypływały tak piękne statki i tętniło życie!


Gra (pięknie i z detalami przedstawione najpiękniejsze budowle Szczecina) - strefa animacji dla dzieci


Hostessy z PKO BP zajmowały się "makijażem" dziecięcym ;) nieodpłatnie, mój kotek był wniebowzięty

Nissan również zadbał o to, aby dzieci się nie nudziły podczas gdy starsi oglądali samochody i oferty :)


Możliwość odbycia rejsu - towarzyszyły nam cudne koszulki Tybopi.pl ! Obłędne są a przynajmniej ja się czułam obłędnie ;-) (bardzo dobre jakościowo - i spełniły swoją rolę)


a na koniec...gdy już się zbieraliśmy, zdałam sobie sprawę, że jeszcze nie było parady, w pędzie strusim dotarłam i zdjęć trochę napstrykałam (pomijam zachowanie ludzi gdzie ktoś krzyczał mi za plecami, że też chce zdjęcia a druga osoba i trzecia wchodziły mi przed obiektyw machając ręką z aparatem i robiąc zdjęcia na oślep). Jestem świadoma, że każdy chce zdjęcia...ale wystarczy się dogadać...tak więc chowając się między nogami gapiów ... pstrykałam.

więcej zdjęć w kolejnym poście...
cdn ;-)

Świnoujście - Karuzela Cooltury ... z lekkim opóźnieniem

Zabierałam się za tego posta...baaardzo długo. Nie wiem czy z braku czasu, a może z lenistwa.
Będąc w Świnoujściu (właściwie to zostaliśmy zaproszeni) poczułam klimat tego miejsca. Już dawno temu wydawało mi się to pięknym miejscem, jednak dopiero teraz zastanawiałam się...skąd u ludzi to uwielbienie Międzyzdrojów? Ble...(z całym szacunkiem do tych uwielbiających) ale mnie nie ciągnie. Nudzi mnie wręcz przebywanie w Międzyzdrojach, Kołobrzeg piękny - choć tam zawsze chłodniej.
A i do pociągu wsiąść łatwiej w Świnoujściu niż w Międzyzdrojach (z wózkiem rzecz jasna i tobołkiem z dzieciaczkiem).

Pierwszy raz słysząc o Karuzeli Cooltury, właściwie jadąc tam nie z tego powodu - byłam miło zaskoczona, że coś się dzieje.
No tak...ja nienawidząca opalania - jeździłam raczej w miesiącach "martwych" gdzie nic się tam nie działo, a może i dobrze?

Ludzi bardzo dużo, jednak co drugi to Niemiec...albo z innego kraju.
Nie powiem, żeby byli wszyscy serdeczni...ale miło.

Co do samej Karuzeli Cooltury - bardzo jestem zadowolona, że trafiłam na coś tak pomysłowego, ciekawe wydarzenie...i myślę, że wnosi co nie co.
Mnie samą jedynie interesowały namioty z zabawami dla dzieci - reszta to nie dla mnie, nie jestem w stanie jednak jakoś się przyzwyczaić, że większość Polaków nazywa "gwiazdami" pogodynki i inne podobne...to nie dla mnie. Chyba w zasadzie sama nie umiem określić, kto w tym kraju "gwiazdorzy" ;-) .

Karuzela Cooltury zaskoczyła mnie...częściowo bardzo przyjemnie, spotkałam Koziołka Matołka, stoisko - gdzie zakupiłam kilka magnesów na lodówkę z Koziołkiem (uwielbiam go!).

W namiocie odbywały się spotkania i rozmowy z dziećmi i rodzicami - przy których uczestniczyła między innymi Pani Dorota Zawadzka czy Pan Tomasz Kammel. Dzieciaki miały dużo terenu, możliwość układania czy rysowania...czytano bajki, nie było mowy o nudzeniu się!


W namiocie obok były roboty i zabawy z nauką...obok w tym samym namiocie zaś LEGO.

O ile same roboty były ciągle zajęte i nie łatwo było się do nich dopchnąć o tyle do LEGO był dostęp i można było budować do woli - co uradowało Grzesia.
W strefie LEGO było także stoisko sklepowe - można było kupić klocki...w cenie odstraszającej prawie każdego, jednak słowo się rzekło...obiecaliśmy to kupiliśmy, z ogromnym uszczerbkiem na naszym portfelu... no może nie ogromnym, ale za to byłyby zapewne dwa takie zestawy klocków ;-).
W strefie LEGO odbywały się co godzinę konkursy - i tu powiem dlaczego Karuzela Cooltury była tylko częściowo przyjemna...
BRAK WIEDZY NA TEMAT ZORGANIZOWANIA KONKURSU DLA DZIECI - wstyd...na prawdę wstyd. Konkurs był przeznaczony dla dzieci bez ograniczenia wiekowego, tak więc zapisałam 2,5 letniego Grzesia...a także jakaś mama zapisała 10 letniego syna czy 12 letnią córkę. Konkurs miał różne tematyki, co godzinę inną (swoją drogą - litości - dziewczyny, które prowadziły konkursy - trochę uśmiechu, nie wymagam wiele, ale stały jak na skazaniu...). Gdy przypadła kolej na nas, tematem było ulubione zwierzątko. Pomijam fakt, że chciałam pomóc małemu wygrzebać kilka klocków, żeby zbudował sobie zwierzaka - bo dzieciaki 8-10 letnie z nim siedzące zbierały prawie wszystko mu sprzed nosa a dziewczyna prowadząca skarciła mnie uwagą, że mamy nie pomagać dzieciom...no jasne. Zabawa zabawą, ale co jak mój malec nie może mieć zabawy i jednak potrzebuje jeszcze mojej pomocy (można by rzec - po co na konkurs poszedł, ale to dla frajdy a nie dla rywalizacji chyba się działo?).
Do brzegu - na początku orzeczono, że nikt nie wychodzi przegrany - dlatego podkusiłam się też między innymi na ten konkurs...lubię miejsca gdzie sprawiedliwie się traktuje dzieci (nawet jeśli jest rozpiętość wiekowa...jakoś to przełykam...sprawiedliwość!).
W trakcie konkursu mały zrobił misia...i przy małej pomocy mamy żyrafę. Byłam zadowolona (moja pomoc...no nie była wzorowa, bo ja nie z tych co potrafią budować cuda).
Konkurs zbliżał się ku końcowi - dzieciaczki zadowolone, piękne miały zwierzątka. Małpki, słonie czy też węże...a może i kotki - wyobraźnia nie zna granic, przecież nikt nie wymaga od nich fachowości, tym bardziej, że niektóre dzieciaki miały około 4-5 lat i były też takie w wieku Grzesia.
Dziewczyny "jury" stały tuż obok 10 latka, jego siostry i jakiegoś starszego chłopca...NAWET NIE ODWRÓCIŁY SIĘ DO TYŁU ŻEBY OBEJRZEĆ INNE PRACE! Ogłosiły wygraną tych starszaków - dostali po samochodziku z LEGO CREATOR. Chłopcy z tyłu krzyczeli "proszę Pani, może Pani podejść", "proszę zobaczyć co zbudowałem!"...zero reakcji - brak słów.
A więc trójka dostała samochody...a cała reszta, na którą nawet dziewczyny nie zwróciły uwagi dostała po nędznej naklejce.
Potrafię doceniać wszystko, na prawdę - ale na litość boską...nie cierpię, gdy ktoś mówi, że nikt nie wychodzi przegrany a jedni dostają samochody a inni naklejkę... i nie wzruszyłoby mnie to może tak bardzo - gdyby nie fakt, że widziałam płaczące (oczywiście te mniejsze) dzieci "dlaczego nie dostałem autka, a on dostał?"...i ta myśl "byłem gorszy?" (ciężko porównać pracę 3 latka do 10 latka...)
Nie wspominam tego dobrze - mam nadzieję, że popracują nad organizacją. Sam pomysł z LEGO i możliwością zabawy - bardzo fajny, za co dziękuję.


Na przeciwko namiotu stało stoisko promujące zajęcia Socatots, bardzo fajnie zorganizowani Panowie - każde dziecko nagradzane tak samo (brawo!) za przejście toru przeszkód, sprytni i pomocni dzieciaczkom w każdym wieku. Zachęcali oczywiście do spotkania się na zajęciach - popieram takie rzeczy dla dzieciaków, pomagają w dobrym rozwoju, uczą tego, że sport nie jest zły a może być doskonałą zabawą.

Mimo wszystko, bardzo podobało mi się samo wydarzenie jakim jest Karuzela Cooltury, nie były to przecież tylko spotkania dla dzieci - ale i dla dorosłych, spotkania z osobami ważnymi, znanymi; warsztaty, wywiady. Działo się bardzo dużo, jednak nie na tyle dużo (a może nas to po prostu nie interesowało tak bardzo) by spędzić tam cały weekend słuchając przemów czy oglądając jak ktoś gotuje...nie, nie!
Więc korzystając z pięknej pogody wybraliśmy się spacerem do Ahlbecku - bardzo fajny wybór, spacerek nas wymęczył (G protestując nie wychodził z wózka - bo po co się męczyć). A jak tam spokojnie...

A na koniec dnia, pod wieczór...gdy już wszyscy uciekają z plaży - to my na plażę :) tak najlepiej!