poniedziałek, 7 października 2013

Pożegnania nadszedł czas

Gdy kupiłam Phil&Teds Verve obiecałam Tacie Grzesia, że to już ostatni wózek w naszej karierze rodzicielskiej - przynajmniej na czas dorastania naszego syna...a potem się pomyśli o innych opcjach.
Jednak rozważając opcję P&T Verve a Vibe oczywiście zwyciężyła ilość kół - jako przeciwniczka 3 kół, bo nigdy do nich nie potrafiłam się przekonać, mimo, że nie posiadałam takowego wózka.

Verve okazał się wózkiem bardzo przyjemnym, eleganckim - dostojnym wręcz. Jeździ jak czołg (nie, nie jeździ mi się nim źle ani topornie) - omija wszelkie przeszkody, żaden krawężnik czy nierówność nie jest mu straszna. Ukochany...radził sobie nawet na sporych śniegach. A synek spał w nim jak ululany przy mamie.
Jednak wszystko kiedyś się kończy, dziecię urosło...a P&T Verve okazał się trochę gorszy w kwestii siedziska - wobec swojego brata Vibe. Mianowicie Vibe ma głębsze siedzisko a Verve ciut płytsze.
Myślałam, że nie będzie to przeszkodą, jednak dla dziecka, które ma 2 lata i 8 miesięcy i niebawem będzie wbijać się w kombinezon lub śpiworek, a co gorsza jest trochę bardziej wyrośnięty niż rówieśnicy - głębokość MA OGROMNE ZNACZENIE. Co gorsza...matka wielbi wkładkę z wełny owczej, z którą wózek staje się być płytszym - ubolewam!


Wielka szkoda...bardzo wielka. Pomimo tego, że ma jedną jedyną wadę (która jest oczywiście jedynie wadą dla mnie...bo ja po prostu lubię marudzić, a Grzesiu uwielbia się rozpychać w wózku) to go uwielbiam. Chyba każdy mój wózek, który posiadaliśmy uwielbiałam - taka już jestem. Dumam tygodniami jaki wózek chciałabym mieć, a później nie mam problemu z jego wadami jak i zaletami...które na szczęście zawsze górują.
Do dzieła...
Phil&Teds Verve, to wózek dla jednego....bądź dwójki dzieci. I dla jednego i dla dwójki się sprawdza bez zarzutu. Wspomniałam już o jego charakterze tarana ... który wszystko pokonuje. O tak...uwielbiam to. Co jeszcze uwielbiam? Jego czarny piękny kolor a przede wszystkim - czarne ogromne koła. Budka - to już dla mnie cud nad cuda :) nie tylko ja ją polubiłam ale i synek (który nigdy budek nie wielbił). Nawet gdy padał deszcz czy śnieg budka pozwalała schronić się małemu przed nim.
A mi - wózek pozwalał schronić wiele rzeczy...w pojemnym koszu na zakupy :). I like it!

Zalet a zalet tego wózka jak dla mnie...cała masa, jest też bardzo kompaktowy, ponieważ do bagażnika mieści się i zostawia sporo miejsca (ale to głównie kwestia pojemności bagażnika...bo wiadomo, że do małego nic się nie zmieści a my spory posiadamy). Utrzymanie czystości tego wózka też nie jest problemem, łatwo czyści się - a ja brudu nie zdzierżę.
Koła pięknie skrętne, nie widzę problemu by w miejscu manewrować nim.


Co ja mogę...chyba będę tęsknić...bo wózek sprzedać muszę. Mimo wszystko, polecam...wart swojej ceny.

Ps. hamulec w rączce na początku mnie irytował, po miesiącu dopiero go doceniłam :) jest bardzo przydatny i wygodny!
Ps2. minusem jest to, że ma niegłębokie siedzisko i przy dużej ilości zakupów przeciera się kosz zakupowy ;)...the end.

a oto i mój przystojniak:

Zaszyta

Zaszyłam się w kąciku swojego mieszkania, szyjąc...
i tak uszyłam kilka ubranek, bardzo podoba mi się to.
Jednak chyba zaszyłam się doszczętnie bo zapomniałam o szarej rzeczywistości!


Od września Grześ chodzi do przedszkola. Na początku miałam obawy, chyba jak każda mama.
Wszystko cudownie wyglądało, zabawy, mama miała chwilę oddechu...choć ledwo dziecko zaprowadziła i już musiała lecieć odebrać, ale satysfakcja, że ma kontakt z innymi dziećmi i ma możliwość pobawić się z nimi była jednak nie do pokonania.
Choć pięknie było tak szybko jak się zaczęło to i skończyło. I jak zwykle bywa...dziecko idzie do przedszkola to choruje. Ja...matka nieprzyzwyczajona do chorób własnego dziecka obawiająca się każdego kichnięcia, musiałam w końcu trafić na to....apsik!
Rozchorowało się dziecko na dobre, a ja za nim...i tak ciągniemy nosami od 2 tygodni.

Jako, że tonący brzytwy się chwyta, zaczęłam kombinować i ratować nas od nudy. Spacery, spacery...zabawa samochodzikami, a po kilku dniach ja już tych samochodzików miałam serdecznie dosyć.
Chyba barbie też bym nie zdzierżyła, więc chciałam dziecko edukować, ale ono jakoś oporne.
Od rodziny nasłuchałam, że antybiotyk zapodać, ale po co...jak nie trzeba. Toteż udałam się do znachora...zwanego lekarzem rodzinnym. Dostaliśmy kilka leków i siedzimy.
I co tu robić? dumamy...

Znalazłam...MEMO DŹWIEKOWE - do roboty, jako, że teraz na topie w naszym przedziale wiekowym jest podarunek zwany "kinder niespodzianką" to uzbieraliśmy kilka pojemniczków. Powsypywałam różnych różności, które miałam pod ręką (nie ukrywam...improwizowałam. Pieniążki, ryż, gorczyca...sól i nawet sucharków dwa.
Pomysł zaliczony do udanych, bawimy się!


I jakże pięknie się bawiliśmy, dopóki Grześ nie dostrzegł w przychodni - dziewczynkę z P-O-C-I-Ą-G-I-E-M.
Całą drogę jojczył o ciuchci...małej ciuchci. A, że spraw kilka było do załatwienia to jojczył tak 2 godziny...
Wróciliśmy do domu, to spotęgował swoje jojczenie...moje uszy wzywały o pomoc.
Eureka! znalazłam...ciuchcia, którą dostał na święta i potem kompletowaliśmy gadżety do niej - jest...na szafie.
Wypakowaliśmy w 5 minut, dziecka nie ma...zabawy nie ma końca. Nie ukrywam, też uwielbiam bawić się kolejką!!!


Zabawa wzywa, więc zmykam!